sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział Czwarty-Za nią stał zaniepokojony Josh.

  Słońce już wstało i rzucało promienie światła spomiędzy korzeni. Gem zwlekła się z łóżka z głośnym jękiem.
-Zabijcie mnie.-wymamrotała schodząc po schodach.
-Co?-usłyszała wesoły głos Rity, która robiła śniadanie w kuchni.
-Nic. Chciałabym pospać.-powiedziała Gem opadając na stołek barowy przy blacie. Rita skinęła głową nakładając naleśnika na talerz przyjaciółki. Wzięła dżem i narysowała nim buźkę. Cmoknęła z zadowoleniem i usiadła obok Gem ze swoją porcją.
-Jak poszło z Joshem?-spytała Rita, niby od niechcenia, ale nie mogła usiedzieć w miejscu.
-Ok. Josh jest całkiem fajny. Miło mi się z nim gadało. Ale chyba go odstraszyłam przy pożegnaniu.-Gem skubała widelcem ciasto i rozsmarowywała truskawkowy dżem.
-Niech zgadnę, próbował cię pocałować a ty odmówiłaś?-powiedziała dziewczyna z wpychając sobie pełno żarcia do buzi. Gem tylko skinęła głową. Nawet Rita nie wiedziała dlaczego dziewczyna nikogo nie całuje. Za dużo wczoraj powiedziałam, pomyślała czarnowłosa, przegryzając wargę.-Słuchasz mnie w ogóle?
-Tak, jasne.-zmusiła się do uśmiechu i wstała po sok.
-Aha.-Rita przewróciła oczami nie wierząc przyjaciółce.-Pytałam się czy idziesz na ceremonię.
-Czemu nie.-Gem wzruszyła ramionami.-Może być fajnie.
-Na ceremonii? Fajnie? Coś cię chyba boli.
-No dobra. Chciałam spotkać Josha. Lubię go.-przyznała się Gem. Rysy przyjaciółki złagodniały.
-Cieszę się że kogoś sobie znalazłaś. Pójdę z tobą. Też chcę go poznać!-trzepnęła Gem w ramie.-Muszę wiedzieć kto opiekuje się moją małą dziewczynką.-dodała słodkim głosem wydymając policzki.
  Przygotowanie zajęło im czterdzieści minut, więc teraz stały na chodniku przed kamienicą gotowe do lotu. Skrzydła mieniły się w słońcu kiedy leciały do Ogrodu.
-Dlaczego to w ogóle nazywa się ogród?-jęczała Rita.-Dla mnie cała nasza kraina to jeden wielki ogród!
-Oh, przestań! Jest tak bo tak jest.-Gem przewróciła oczami.
-Ale to nie ma sensu.-wymamrotała fara, kiedy wylądowały na zielonej trawie. Dziewczyny rzadko tu bywały, ponieważ żadna nie czuła się związana z tym miejscem. Rita rozkwitła w innej kolonii, a Gem wcale nie rozkwitła. Była jedną z tych wróżek, które urodziły się normalnie, a nie z kwiatu w ogrodzie. Odkryła to rok temu, a każdy mówił, że to dar i zaszczyt. Nie obchodziło jej to. Było jeszcze kilkadziesiąt takich wróżek, tylko w tej jednej kolonii, więc nie czuła się dziwolągiem. Ale jednak to było lekko dziwne. Nikt nie miał pojęcia jaka fara rozkwitnie. Może to być dziewczyna w wieku dziewiętnastu lat, albo pięcioletni chłopak. Nigdy nie rodził się ktoś starszy niż dwadzieścia lat. Osoba mogła być farą ogrodową, zwierzęcą, powietrzną, roślinną lub wojowniczą. Dlatego było pięć kwiatów, różnych kolorów oraz ten jedyny pąk pośrodku. Był największy ponieważ z niego miała urodzić się królowa. Minęło około czterdziestu lat, od kiedy ostatnio się otworzył. I teraz wszyscy czekają, na ta jedyną. Rząd sprawuje Biuro, w którym pracuje Gem. Legenda głosi, że nowa królowa pojawi się, kiedy stara umrze. Tylko że ostatnia władczyni zginęła jedenaście lat temu.
  Gem westchnęła cicho i usiadła na jednym z krzeseł. Obok usadowiła się Rita witając się z innymi. Czarnowłosa spuściła głowę i skupiła wzrok na dłoniach. Po co tu przyszłam? powtarzała sobie.
-Hej.-usłyszała znajomy głos i spojrzała w ciepłe kawowe oczy chłopaka.
-Hej.-odpowiedziała rozpromieniona. Josh posłał jej uśmiech i usiadł obok łapiąc ją za rękę. Nie był zły.
-Przepraszam za wczoraj. Nie chciałam żeby tak to się skończyło.-powiedziała ze skruchą w głosie.
-Nie ma za co. Rozumiem.-uspokojona oparła się do tyłu i czekała.-A właśnie! Josh to jest Rita moja współlokatorka.
-Cześć. Jestem Rita. Więc to ty jesteś ten sławny Josh który uszczęśliwia moją dziewczynkę.-Gem oblała się rumieńcem, ale chłopak tylko się roześmiał.
-Chyba tak.-uścisnęli sobie dłonie, a Rita wyglądała na zadowoloną. Chciała jeszcze coś dodać, ale przerwał jej głos pani Thompson.
-Witajcie wszystkie fary!-powiedziała do mikrofonu. Rozległy się oklaski.-Dzisiaj będziemy świadkami narodzin następnej z nas.-znowu oklaski i śmiechy. Pomarańczowy kwiat zabłysnął. Najwyraźniej rozkwitnie fara zwierzęca.
-Ktoś od ciebie.-powiedziała gem szturchając przyjaciółkę.
-Widzę.
  Powoli skłonił się do ziemi i rozchylił płatki. Ze środka wyturlała się słodka, może pięcioletnia dziewczynka z rudymi włosami. Po całym Ogrodzie poniosło się głośne Ohh.... Tylko że to nie był koniec. Do dziewczynki podbiegła młoda kobieta i okryła ją kocem. Roztarła jej ramiona, a fara coś odpowiedziała. Razem zeszły w kąt. Na trawie leżała jeszcze jedna postać. Po chwili Gem już jej nie widziała, ponieważ podbiegło dwóch strażników i zakryli ową osobę. Ale wydawała jej się, że to był chłopiec. Miał białe włosy i skórę. Nie mógł mieć więcej nić dziewięć lat. Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, strażnicy wynosili czarny worek z Ogrodu, szli w stronę Biura. Gem poczuła złość, ale szybko ją stłamsiła. Została nauczona nie reagować na takie rzeczy. Jak każda fara. Pewnie nikt inny nawet nie spojrzał na chłopca. Ale Gem nie mogła przestać o tym myśleć. Co oni mu zrobią?
-Gem?-poczuła dłoń na ramieniu. Za nią stał zaniepokojony Josh. Nawet nie zorientowała się, że zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia.-Co się stało?
-Nic.-westchnęła.-To chyba tyle na dzisiaj. Nic specjalnego.
-No. Widzimy się wieczorem?-ta propozycja lekko ją ucieszyła.
-Jasne. Gdzie?-spytała się.
-Może kawiarnia? Wiesz. Tam gdzie pracuje Lucy.-Gem znała Lucy i bardzo ja lubiła.
-Jasne! Widzimy się wieczorem.-posłała mu uśmiech i wróciła do Rity.
  Idąc nie zdawała sobie sprawy, że pani Thompson obserwuje ją z przymrużonymi oczami.

piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział Trzeci-Dlaczego miałoby być mi zimno?

  Dwoje ludzi szło ulicą. Postanowili nie lecieć i spędzić miło te kilkanaście minut. Rozmawiali na wiele różnych tematów. W oknach domów które mijali nie paliły się żadne światła, więc drogę oświetlał tylko blask księżyca, przebijający się spomiędzy korzeni drzew na powierzchni.
-Nie jest ci zimno, Gem?-zapytał chłopak z troską w głosie.
-Dlaczego miałoby być mi zimno?-spytała. Miała na sobie tylko sukienkę na ramiączkach, gołe nogi oraz letnie sandałki.
-Widzisz jak jesteś ubrana. Jest tylko 12 stopni!-stwierdził i zaczął ściągać bluzę.
-Nie jest mi zimno.-zaprotestowała. Gapił się na nią chwilę, po czym złapał ją za rękę.
-Masz lodowatą dłoń.-stwierdził cicho.-Dam ci bluzę.
-Posłuchaj, Josh. Nie jest mi zimno. Na prawdę. Skoro uważasz że jest chłodno, to lepiej zostaw ją na sobie.-uśmiechnęła się do niego. Nie było jej zimno. Nieprzekonany chłopak nie puszczał jej dłoni,a ona zaczęła się denerwować. Nie lubiła kiedy ktoś jej dotykał. To tylko dłoń, pomyślała.
-Co masz zamiar zrobić?-zapytał po chwili milczenia.
-Hm?-Gem otrząsnęła się z myśli i odwróciła do chłopaka.
-Z rodzicami?-przypomniał delikatnie.
-Nie wiem. Jeszcze. Wszystko się komplikuje. Ale dam sobie radę.-ścisnęłam mu rękę, zaskoczona tym odruchem. Odwzajemnił uścisk.
-Wiesz...to zaszczyt mieć normalną rodzinę.-wyszeptał. Prychnęłam na to stwierdzenie.
-Nawet jeśli...to nie jest normalna. Nie wiem kim są, gdzie są, co się z nimi dzieje? Nie wiem. Ale chyba sobie odpuszczę bo to i tak nic nie zmieni.-powtórzyła dobrze znaną wymówkę.
-Może masz rację.-powiedział Josh.-Może.
-Dobra koniec. Mówmy o czymś innym.
-Jak chcesz.-wzruszył ramionami. Spojrzała w jego ciepłe oczy i zobaczyła, że jest wpatrzony w nią jak w obrazek. I kryły taką czułość. To dopiero pierwsza randka!-Wiesz gdzie mnie szukać.-uśmiechnął się szelmowsko. Gem nie wytrzymała. Skoczyła do przodu i zerwała gumkę z jego włosów, po czym błyskawicznie się cofnęła i dla bezpieczeństwa rozłożyła skrzydła.-Ej!-roześmiał się głośno. Ciemne włosy rozsypały się naokoło jego twarzy. Grzywka opadła na oczy. Wyglądał świetnie. Dziewczyna również się roześmiała. Brzmiała jak dzwoneczki. Rzuciła gumkę do włosów do tyłu, a skrzydła przecięły ją jednym ruchem.
-Ups.-powiedziała wesoło. Ramiona nadal trzęsły się jej od śmiechu. Josh próbował zrobić naburmuszoną minę, ale grzywka ciągle spadała mu na oczy, na co dziewczyna wybuchała niekontrolowanym śmiechem.
-Bardzo śmieszne.-burknął rozbawiony.
-Wyglądasz słodko.-powiedziała, zaskoczona własną otwartością. Parsknął i podszedł bliżej. Schowała skrzydła i stanęła na ziemi.-Idziemy. To już niedaleko.-znowu złapał ją za rękę i przeszedł go dreszcz.-Co jest?
-Jesteś lodowata dziewczyno.-przewrócił oczami i zaczął chuchać jej w dłoń.
  Stanęli przed bramą do ogrodu przy kamienicy dziewczyn.
-To...do zobaczenia.-powiedziała Gem i podeszła krok do bramki.
-Poczekaj. Ja...możemy to powtórzyć?-przestąpił z nogi na nogę.
-Jasne.-uśmiechnęła się ciepło.
-Mógłbym coś sprawdzić?
-Co?-pisnęła. Chłopak zbliżył się niebezpiecznie i spojrzał na jej usta. Pochylił się lekko. Spanikowana dziewczyna położyła palce na jego wargach.-Przepraszam, ale nie.-powiedziała cicho.
-Ja też przepraszam.-oblał się rumieńcem.-Głupi jestem. Pójdę już.-odwrócił się żeby odejść, ale dziewczyna złapała go za rękę.
-Nie o to chodzi.-pokręciła głową.-Ja..naprawdę cię lubię. I bardzo chętnie gdzieś z tobą wyjdę, ale...
-Ale zostańmy przyjaciółmi?-zrobił zrozpaczoną minę.
-...nie chcę ci zrobić krzywdy.-uśmiechnęła się lekko.
-Co? Jesteś jedną z tych dziewczyn, które boją się ryzykować bo boja się stracić?-jęknął, na co ona cicho się roześmiała.
-Jesteś jednym z tych chłopaków którzy tracą dla dziewczyn życie? Dosłownie?-naśladowała jego ton.
-Nadal nie rozumiem o co ci chodzi.
-Nie musisz. W sumie to dobrze. Chcę się z tobą spotykać. Tylko nie próbuj mnie całować, jasne?
-Jak uważasz.-odpowiedział skołowany.
-Dziękuję.-skinęła głową.-Dobranoc.-zamknęła za sobą furtkę i podreptała do drzwi.
  Usłyszała jeszcze ciche Dobranoc zanim zamknęła drzwi i pobiegła na górę.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział Drugi-Czeka ją krótki lot na południe.

  Ciuchy latały po całym pokoju, kiedy Rita wywalała je z szafy i szuflad w pokoju współlokatorki.
-Co tu się dzieje?-Gem oparła się o framugę drzwi i założyła ręce na piersi. Niedawno wróciła z pracy, i tak jak się obawiała, Rita od razu wzięła to wszystko na poważnie i teraz szturmowała jej sypialnie.
-Noo...-dziewczyna udała zamyśloną.-Pierwszy raz od dwóch lat wychodzisz gdzieś z osobnikiem przeciwnej płci. Pomyślałam że pomogę.-zmrużyła oczy i rzuciła się do komody.
-Ale dlaczego rozwalasz mi pokój?!-Gem wbiegła do środka i zaczęła zbierać koszule.
-Sama sobie nie poradzisz! Pewnie chciałaś ubrać się w koszulę i ołówkową spódnicę!-nie bez satysfakcji zobaczyła, że dziewczyna przegryza wargę.-No ruchy! Ruchy!-zaklaskała i pomknęła do łazienki.
-Ale ja nawet do niego nie zadzwoniłam.-zajęczała Gem.
-Nie obchodzi mnie to! Zaraz wyślemy mu kartkę.-uśmiech rozjaśnił jej twarz.-Co ubierasz?-czarnowłosa zrobiła przerażoną minę, jakby pytano ją o wynik na matmie.
-Ja...-zaczęła, ale Rita nie pozwoliła jej dokończyć.
-Nie, nie, nie!-pokręciła głową.-Bierz to!-rzuciła jej miętową sukienkę na ramiączkach, misternie zdobioną białymi i różowymi kwiatkami.-Do tego buty.-obok Gem wylądowała para białych sandałków ze złotymi sprzączkami.-Ubieraj się!
-Okay.-rozpięła koszulę i nałożyła sukienkę. Za chwilę zrzucała spódnice. Dłońmi wygładziła klosz i stanęła na baczność.
-Ekhem. Buty.-Rita wskazała sandały i ruszyła na podbój kosmetyczki.
-Au!-Gem wydarła się na całą kamienice. Na szczęście cała była ich.
-Co znowu?-warknęła Rita. Usłyszała krzyk Gem.
-Nic! Zacięłam się sprzączką!-po czym dziewczyna roześmiała się sama z siebie.
  Rita podeszła do toaletki, gdzie leżała biżuteria oraz te ważniejsze kosmetyki. Czyli te droższe, których Gem strzegła jak skarbów.
-Już się ubrałaś? Jeśli tak to chodź! Zrobię ci makijaż!-Rita wybuchła śmiechem. Kiedy zamrugała oczami można było zobaczyć, że ma poziome źrenice. Po chwili, znowu były normalne.
-No czekaj! Męczę się z tym zapięciem!-odkrzyknęła Gem. Rita przewróciła oczami po czym sama usiadła.
-W takim razie pomaluję się najpierw. Sama.-chwyciła wacik do demakijażu, żeby zmazać swoją poprzednią próbę. Odetchnęła głęboko i spojrzała w lustro.
  Rita była średniego wzrostu. Miała lekkie krągłości, dlatego wielu facetów oglądało się za nią na ulicy. A ona dobrze o tym wiedząc nazywała się Pumą. Po prostu. Kochała te zwierzęta i porównywała się z nimi. Jasno brązowe włosy z płomiennymi końcówkami spadały falami do połowy pleców. Grzywkę, zwykle, trzymała za uszami, żeby jej nie przeszkadzała. Miała ciepłe, brązowe oczy, które w pewnych momentach odbijały się złotem. Od czasu do czasu błyskały czystym, zwierzęcym instynktem. Ponieważ, Rita była Farą Zwierzęcą, raczej było to na porządku dziennym. Nałożyła maskarę na długie rzęsy. Uśmiechnęła się do odbicia pełnymi ustami. Kiedy wyszczerzyła zęby, dało się zobaczyć, że ma mocniej rozwinięte kły. Rita była piękna.
  I była tego w pełni świadoma.
-Już skończyłaś?-usłyszała głos za plecami.
-Już, już.-poprawiła kreskę na powiece i wstała.-Siadaj. Ja się tobą zajmę.
-Ale...on nawet nie wie o tym, że dzisiaj chciałabym z nim wyjść!-zaprotestowała Gem.
-Dziewczyno! Mówiłam, że ja się tym zajmę. Siadaj.-wskazała stołek, a kiedy Gem próbowała się cofnąć, złapała ją za łokcie i posadziła przed lustrem.-Kiedy już z tobą skończę będziesz błagać, żeby makijaż nie zmył się zbyt szybko.-pogroziła Gem palcem i zabrała się do roboty.
  Wyszło naprawdę ślicznie. Gem miała delikatny makijaż, pasujący do jej jasnego odcieniu skóry oraz włosów i ubrań. Był naturalny, a zarazem pięknie się prezentował. Rita spięła jej czarne włosy do tyłu, białą, podłużną spinką, odsłaniając lekko zaróżowioną twarz, pokrytą małymi piegami.
-Wow.-szepnęła Gem gapiąc się w lustro.
-Wiem.-odparła Rita, dumnie wypinając pierś.-Jestem przecież artystką.
-Nie, nie jesteś.-Gem spojrzała jej w oczy, po czym przyznała.-Ale nieźle sobie radzisz z makijażem.
-Pff. Dzięki.-prychnęła "makijażystka".-Teraz tylko biżuteria. Już wybrałam.-na szyi zapięła jej delikatny, srebrny łańcuszek z kwiatkiem na zawieszce a w uszy wsadziła, srebrne kolczyki z małymi diamentami.-Gotowe. Bierz torebkę i za dwadzieścia minut masz być w kawiarni. Wiesz, tej obok Kwiatów Koronnych.
-Ale...-Gem próbowała zaprotestować, ale Rita zmieniła się w gołębicę i wyleciała przez okno.
-Okay.-westchnęła.
  Wzięła torebkę i wyszła na ulicę. Czeka ją krótki lot na południe.

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział Pierwszy-Złośliwe, złe, pozbawione skrupułów oraz wyrzutów sumienia.

Czarne włosy dziewczyny szarpał wiatr, kiedy przedzierała się przez park. Ledwo biegła w czarnych butach na obcasach, które włożyła na spotkanie, a ołówkowa spódnica wcale tego nie poprawiała, ale nie obchodziło jej to. Musiała zdążyć. Jeśli znowu się spóźni, wywalą ją na zbity pysk. Ciężko oddychając oparła się o drzewo, żeby zebrać siły. Kiedy nastąpił nagły przypływ energii rzuciła się w drogę. W ramionach trzymała stos papierów. Miała je dostarczyć na zebranie o 11:00, a była 10:49. Mam jeszcze czas. Zobaczyła wejście. Odetchnęła z ulgą, kiedy wtopiła się w pień.
  Znalazła się w okrągłej windzie wykładanej korą. Żółte światło świeciło delikatnie pod sufitem. Sam sufit oraz podłoga ozdobione były słojami dębu. Po prawej wisiało zaokrąglone lustro. Dziewczyna była sama we wnętrzu drzewa, więc odstawiła na chwilę papiery i przejrzała się w lustrze, sprawdzając czy wygląda przyzwoicie.
  Duże zielone oczy, nakrapiane brązem były pomalowane czarnym tuszem, który tylko je powiększał. Szczupła twarz z lekko odstającymi uszami o elfim kształcie, patrzyła tępo w odbicie. Oliwkowa koszula i czarna spódnica praktycznie wisiały na tej chudej sylwetce. Westchnęła ciężko i spojrzała na zegarek. 10:54. Spokojnie, mam mnóstwo czasu. Winda ciągle jechała w dół. Dziewczyna poprawiła delikatny makijaż i podniosła papiery, kiedy drzwi otworzyły się z cichym sykiem.
  Była w domu. Wciągnęła mocno powietrze. Pachniało rosą i wiosennymi kwiatami. Znajdowała się w jasnej grocie. Między korzeniami drzew na powierzchni, przenikały promienie słońca, więc było tutaj bardzo jasno. Pnącza zwisały w dół, delikatnie poruszając się z wolą wiatru. Było to dość duże miasteczko tętniące życiem. Wszystkie domy były kolorowe, upstrzone finezyjnymi wzorami, kwiatów, zwierząt, żywiołów. Żaden domek nie miał więcej niż dwa piętra. Żadna osoba z tej niezwykłej społeczności nie chciała przesłonić Centralnego Kwiatu.
  Był to prześliczny kwiat, wielkości trzypiętrowego domu jednorodzinnego. Oczywiście, gdyby wielka i ciężka, śnieżnobiała korona nie zaginała pędu w dół, kwiat mógłby być nawet piętnaście metrów wyższy. Naokoło było jeszcze pięć takich, tylko że o połowę mniejszych. Czarnowłosa dziewczyna spojrzała z nadzieją w stronę rośliny. Jak zwykle, pąk był zamknięty. Speszona spuściła głowę. Nagle przypomniała sobie o spotkaniu. 10:58.
  Ciepło i rozkosz rozeszły się po jej ciele, kiedy skrzydła wysunęły się z łopatek przeszły przez specjalne, niewidoczne dla gołego oka wycięcia w koszuli. Poczuła przypływ pewności siebie i dla próby uniosła się nad ziemię. Z uznaniem skinęła głową, do samej siebie i wystrzeliła w przód.
  Jej skrzydła były wyjątkowo piękne. Jedyne w swoim rodzaju, ponieważ miały kształt skrzydeł motyla. Były zielone, nakrapiane w brązowe kropki, jak jej oczy, i mieniły się lekko w słońcu. Wyglądały na takie cienkie, delikatne. Ale były bardzo silne. Nic nie mogło ich naruszyć. Krawędzie były ostre jak brzytwa. Mogłyby spokojnie odciąć głowę i kończyny.
  Mimo, iż istnieje wiele historii o dobrodusznych stworzonkach, wielkości łyżeczki, wróżki wcale nie były takie wspaniałe. I mimo to, że znały się praktycznie tylko na przyrodzie, a było sześc rodzajów wróżek, potrafiły być mordercze. Złośliwe, złe, pozbawione skrupułów oraz wyrzutów sumienia. Jednym słowem: Bezduszne. Potrafiły takie być. Kiedy prowadziły wojny, nie zostawiały jeńców.
  Ale przez większość czasu, tak. Wróżki były wspaniałe. Głównie zajmowały się sobą w, tak zwanych, koloniach. Były różne typy kolonii. Podziemne, powietrzne lub naziemne. Zależało od regionu. Wracając:
  Młoda dziewczyna wpadła do biura. Był to biało-zielony budynek, nie bardzo różniący się od pozostałych.
-Spóźniłam się?-czarnowłosa schowała skrzydła i opadła na ścianę.
-Dzisiaj tylko pięć minut.-kobieta za ladą posłała jej pokrzepiające spojrzenie i wróciła do walenia w klawiaturę. Wróżka, o motylich skrzydłach, westchnęła cicho, po czym przeszła przez oszklone drzwi.
-Witam. Ja przepraszam. Myślałam...-zaczęła się tłumaczyć, ale panna Thompson, roześmiała się tylko i przedstawiła dziewczynę pozostałym.
-Gem! Jak miło mi cię widzieć!-kobieta ubrana w granatowy kombinezon szybko ją uścisnęła i zabrała jej papiery.-Oh. Dziękuję. Właśnie miałam to wypełnić. Usiądź obok Josha, zaraz dołączę.-powiedziała słodkim tonem i zniknęła za drzwiami. Gem opadła lekko na krzesło obok chłopaka.
-Josh Hudson.-uścisnęła mu dłoń.-Powietrze.
-Miło mi. Gemini Garden, Ogród.-odwróciła głowę kiedy drzwi zatrzasnęły się za panną Thompson, która szybkim krokiem przemierzała salę.
-Już załatwione!-zaświergotała. W końcu była wróżką zwierzęcą, to by pasowało.-Dzisiaj zebraliśmy się tutaj, żeby omówić sprawę...
                                                                         ***
  Gem opuściła biuro jako jedna z pierwszych. Miała dosyć tego zaduchu i tych ludzi. Wyjęła komórkę i napisała sms'a do swojej najlepszej przyjaciółki, Rity. "Hej, masz czas? Zmęczona po spotkaniu." Zgasiła ekran i wrzuciła telefon do małej torebki. Rozłożyła potężne skrzydła i już miała wzbić się w powietrze i wrócić do swojego domu, który dzieliła, oczywiście z Ritą, kiedy usłyszała swoje imię. Zmieszana opadła na ziemię, a skrzydła zniknęły pod skórą.
-Tak?-zapytała.
-Gemini!-Josh właśnie do niej dobiegł.-Może miałabyś ochotę...-przeczesał dłonią włosy.-Może chciałabyś pójść na kawę?-spojrzała na niego i odkryła, że jest całkiem przystojny. Ciemne brązowe włosy miał związane w małą kitkę z tyłu głowy. Pod białą koszulą wyraźnie rysowały się mięśnie. No i miał takie ciepłe, kawowe oczy.
-Ja...-dziewczyna oblała się rumieńcem. Rita ciągle męczyła ją o to, żeby sobie kogoś znalazła. Może to ją na chwilę ostudzi.-Jasne, ale mów mi Gem.-wyjąkała w końcu. Chłopak najwyraźniej niezrażony jej reakcją posłał jej uśmiech.
-Zadzwoń jak będziesz chciała się spotkać.Gem.-podał jej kartkę z numerem, rozłożył blado-niebieskie, wąskie skrzydła i wzbił się w górę.
-Dzię-dzięki.-powiedziała jakby do siebie i spacerkiem oddaliła się w stronę oliwkowej kamienicy.
  Wiedziała, że jak tylko powie o tym spotkaniu przyjaciółce, będzie chciała przygotować ją odpowiednio. W stylu: sukienka, mocny makijaż oraz pewnie wytrzasnęłaby skądś koronkową bieliznę. Gem roześmiała się w duchu na myśl o wieczorze. Zadzwoni.