sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział Czwarty-Za nią stał zaniepokojony Josh.

  Słońce już wstało i rzucało promienie światła spomiędzy korzeni. Gem zwlekła się z łóżka z głośnym jękiem.
-Zabijcie mnie.-wymamrotała schodząc po schodach.
-Co?-usłyszała wesoły głos Rity, która robiła śniadanie w kuchni.
-Nic. Chciałabym pospać.-powiedziała Gem opadając na stołek barowy przy blacie. Rita skinęła głową nakładając naleśnika na talerz przyjaciółki. Wzięła dżem i narysowała nim buźkę. Cmoknęła z zadowoleniem i usiadła obok Gem ze swoją porcją.
-Jak poszło z Joshem?-spytała Rita, niby od niechcenia, ale nie mogła usiedzieć w miejscu.
-Ok. Josh jest całkiem fajny. Miło mi się z nim gadało. Ale chyba go odstraszyłam przy pożegnaniu.-Gem skubała widelcem ciasto i rozsmarowywała truskawkowy dżem.
-Niech zgadnę, próbował cię pocałować a ty odmówiłaś?-powiedziała dziewczyna z wpychając sobie pełno żarcia do buzi. Gem tylko skinęła głową. Nawet Rita nie wiedziała dlaczego dziewczyna nikogo nie całuje. Za dużo wczoraj powiedziałam, pomyślała czarnowłosa, przegryzając wargę.-Słuchasz mnie w ogóle?
-Tak, jasne.-zmusiła się do uśmiechu i wstała po sok.
-Aha.-Rita przewróciła oczami nie wierząc przyjaciółce.-Pytałam się czy idziesz na ceremonię.
-Czemu nie.-Gem wzruszyła ramionami.-Może być fajnie.
-Na ceremonii? Fajnie? Coś cię chyba boli.
-No dobra. Chciałam spotkać Josha. Lubię go.-przyznała się Gem. Rysy przyjaciółki złagodniały.
-Cieszę się że kogoś sobie znalazłaś. Pójdę z tobą. Też chcę go poznać!-trzepnęła Gem w ramie.-Muszę wiedzieć kto opiekuje się moją małą dziewczynką.-dodała słodkim głosem wydymając policzki.
  Przygotowanie zajęło im czterdzieści minut, więc teraz stały na chodniku przed kamienicą gotowe do lotu. Skrzydła mieniły się w słońcu kiedy leciały do Ogrodu.
-Dlaczego to w ogóle nazywa się ogród?-jęczała Rita.-Dla mnie cała nasza kraina to jeden wielki ogród!
-Oh, przestań! Jest tak bo tak jest.-Gem przewróciła oczami.
-Ale to nie ma sensu.-wymamrotała fara, kiedy wylądowały na zielonej trawie. Dziewczyny rzadko tu bywały, ponieważ żadna nie czuła się związana z tym miejscem. Rita rozkwitła w innej kolonii, a Gem wcale nie rozkwitła. Była jedną z tych wróżek, które urodziły się normalnie, a nie z kwiatu w ogrodzie. Odkryła to rok temu, a każdy mówił, że to dar i zaszczyt. Nie obchodziło jej to. Było jeszcze kilkadziesiąt takich wróżek, tylko w tej jednej kolonii, więc nie czuła się dziwolągiem. Ale jednak to było lekko dziwne. Nikt nie miał pojęcia jaka fara rozkwitnie. Może to być dziewczyna w wieku dziewiętnastu lat, albo pięcioletni chłopak. Nigdy nie rodził się ktoś starszy niż dwadzieścia lat. Osoba mogła być farą ogrodową, zwierzęcą, powietrzną, roślinną lub wojowniczą. Dlatego było pięć kwiatów, różnych kolorów oraz ten jedyny pąk pośrodku. Był największy ponieważ z niego miała urodzić się królowa. Minęło około czterdziestu lat, od kiedy ostatnio się otworzył. I teraz wszyscy czekają, na ta jedyną. Rząd sprawuje Biuro, w którym pracuje Gem. Legenda głosi, że nowa królowa pojawi się, kiedy stara umrze. Tylko że ostatnia władczyni zginęła jedenaście lat temu.
  Gem westchnęła cicho i usiadła na jednym z krzeseł. Obok usadowiła się Rita witając się z innymi. Czarnowłosa spuściła głowę i skupiła wzrok na dłoniach. Po co tu przyszłam? powtarzała sobie.
-Hej.-usłyszała znajomy głos i spojrzała w ciepłe kawowe oczy chłopaka.
-Hej.-odpowiedziała rozpromieniona. Josh posłał jej uśmiech i usiadł obok łapiąc ją za rękę. Nie był zły.
-Przepraszam za wczoraj. Nie chciałam żeby tak to się skończyło.-powiedziała ze skruchą w głosie.
-Nie ma za co. Rozumiem.-uspokojona oparła się do tyłu i czekała.-A właśnie! Josh to jest Rita moja współlokatorka.
-Cześć. Jestem Rita. Więc to ty jesteś ten sławny Josh który uszczęśliwia moją dziewczynkę.-Gem oblała się rumieńcem, ale chłopak tylko się roześmiał.
-Chyba tak.-uścisnęli sobie dłonie, a Rita wyglądała na zadowoloną. Chciała jeszcze coś dodać, ale przerwał jej głos pani Thompson.
-Witajcie wszystkie fary!-powiedziała do mikrofonu. Rozległy się oklaski.-Dzisiaj będziemy świadkami narodzin następnej z nas.-znowu oklaski i śmiechy. Pomarańczowy kwiat zabłysnął. Najwyraźniej rozkwitnie fara zwierzęca.
-Ktoś od ciebie.-powiedziała gem szturchając przyjaciółkę.
-Widzę.
  Powoli skłonił się do ziemi i rozchylił płatki. Ze środka wyturlała się słodka, może pięcioletnia dziewczynka z rudymi włosami. Po całym Ogrodzie poniosło się głośne Ohh.... Tylko że to nie był koniec. Do dziewczynki podbiegła młoda kobieta i okryła ją kocem. Roztarła jej ramiona, a fara coś odpowiedziała. Razem zeszły w kąt. Na trawie leżała jeszcze jedna postać. Po chwili Gem już jej nie widziała, ponieważ podbiegło dwóch strażników i zakryli ową osobę. Ale wydawała jej się, że to był chłopiec. Miał białe włosy i skórę. Nie mógł mieć więcej nić dziewięć lat. Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, strażnicy wynosili czarny worek z Ogrodu, szli w stronę Biura. Gem poczuła złość, ale szybko ją stłamsiła. Została nauczona nie reagować na takie rzeczy. Jak każda fara. Pewnie nikt inny nawet nie spojrzał na chłopca. Ale Gem nie mogła przestać o tym myśleć. Co oni mu zrobią?
-Gem?-poczuła dłoń na ramieniu. Za nią stał zaniepokojony Josh. Nawet nie zorientowała się, że zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia.-Co się stało?
-Nic.-westchnęła.-To chyba tyle na dzisiaj. Nic specjalnego.
-No. Widzimy się wieczorem?-ta propozycja lekko ją ucieszyła.
-Jasne. Gdzie?-spytała się.
-Może kawiarnia? Wiesz. Tam gdzie pracuje Lucy.-Gem znała Lucy i bardzo ja lubiła.
-Jasne! Widzimy się wieczorem.-posłała mu uśmiech i wróciła do Rity.
  Idąc nie zdawała sobie sprawy, że pani Thompson obserwuje ją z przymrużonymi oczami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz