poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział Drugi-Czeka ją krótki lot na południe.

  Ciuchy latały po całym pokoju, kiedy Rita wywalała je z szafy i szuflad w pokoju współlokatorki.
-Co tu się dzieje?-Gem oparła się o framugę drzwi i założyła ręce na piersi. Niedawno wróciła z pracy, i tak jak się obawiała, Rita od razu wzięła to wszystko na poważnie i teraz szturmowała jej sypialnie.
-Noo...-dziewczyna udała zamyśloną.-Pierwszy raz od dwóch lat wychodzisz gdzieś z osobnikiem przeciwnej płci. Pomyślałam że pomogę.-zmrużyła oczy i rzuciła się do komody.
-Ale dlaczego rozwalasz mi pokój?!-Gem wbiegła do środka i zaczęła zbierać koszule.
-Sama sobie nie poradzisz! Pewnie chciałaś ubrać się w koszulę i ołówkową spódnicę!-nie bez satysfakcji zobaczyła, że dziewczyna przegryza wargę.-No ruchy! Ruchy!-zaklaskała i pomknęła do łazienki.
-Ale ja nawet do niego nie zadzwoniłam.-zajęczała Gem.
-Nie obchodzi mnie to! Zaraz wyślemy mu kartkę.-uśmiech rozjaśnił jej twarz.-Co ubierasz?-czarnowłosa zrobiła przerażoną minę, jakby pytano ją o wynik na matmie.
-Ja...-zaczęła, ale Rita nie pozwoliła jej dokończyć.
-Nie, nie, nie!-pokręciła głową.-Bierz to!-rzuciła jej miętową sukienkę na ramiączkach, misternie zdobioną białymi i różowymi kwiatkami.-Do tego buty.-obok Gem wylądowała para białych sandałków ze złotymi sprzączkami.-Ubieraj się!
-Okay.-rozpięła koszulę i nałożyła sukienkę. Za chwilę zrzucała spódnice. Dłońmi wygładziła klosz i stanęła na baczność.
-Ekhem. Buty.-Rita wskazała sandały i ruszyła na podbój kosmetyczki.
-Au!-Gem wydarła się na całą kamienice. Na szczęście cała była ich.
-Co znowu?-warknęła Rita. Usłyszała krzyk Gem.
-Nic! Zacięłam się sprzączką!-po czym dziewczyna roześmiała się sama z siebie.
  Rita podeszła do toaletki, gdzie leżała biżuteria oraz te ważniejsze kosmetyki. Czyli te droższe, których Gem strzegła jak skarbów.
-Już się ubrałaś? Jeśli tak to chodź! Zrobię ci makijaż!-Rita wybuchła śmiechem. Kiedy zamrugała oczami można było zobaczyć, że ma poziome źrenice. Po chwili, znowu były normalne.
-No czekaj! Męczę się z tym zapięciem!-odkrzyknęła Gem. Rita przewróciła oczami po czym sama usiadła.
-W takim razie pomaluję się najpierw. Sama.-chwyciła wacik do demakijażu, żeby zmazać swoją poprzednią próbę. Odetchnęła głęboko i spojrzała w lustro.
  Rita była średniego wzrostu. Miała lekkie krągłości, dlatego wielu facetów oglądało się za nią na ulicy. A ona dobrze o tym wiedząc nazywała się Pumą. Po prostu. Kochała te zwierzęta i porównywała się z nimi. Jasno brązowe włosy z płomiennymi końcówkami spadały falami do połowy pleców. Grzywkę, zwykle, trzymała za uszami, żeby jej nie przeszkadzała. Miała ciepłe, brązowe oczy, które w pewnych momentach odbijały się złotem. Od czasu do czasu błyskały czystym, zwierzęcym instynktem. Ponieważ, Rita była Farą Zwierzęcą, raczej było to na porządku dziennym. Nałożyła maskarę na długie rzęsy. Uśmiechnęła się do odbicia pełnymi ustami. Kiedy wyszczerzyła zęby, dało się zobaczyć, że ma mocniej rozwinięte kły. Rita była piękna.
  I była tego w pełni świadoma.
-Już skończyłaś?-usłyszała głos za plecami.
-Już, już.-poprawiła kreskę na powiece i wstała.-Siadaj. Ja się tobą zajmę.
-Ale...on nawet nie wie o tym, że dzisiaj chciałabym z nim wyjść!-zaprotestowała Gem.
-Dziewczyno! Mówiłam, że ja się tym zajmę. Siadaj.-wskazała stołek, a kiedy Gem próbowała się cofnąć, złapała ją za łokcie i posadziła przed lustrem.-Kiedy już z tobą skończę będziesz błagać, żeby makijaż nie zmył się zbyt szybko.-pogroziła Gem palcem i zabrała się do roboty.
  Wyszło naprawdę ślicznie. Gem miała delikatny makijaż, pasujący do jej jasnego odcieniu skóry oraz włosów i ubrań. Był naturalny, a zarazem pięknie się prezentował. Rita spięła jej czarne włosy do tyłu, białą, podłużną spinką, odsłaniając lekko zaróżowioną twarz, pokrytą małymi piegami.
-Wow.-szepnęła Gem gapiąc się w lustro.
-Wiem.-odparła Rita, dumnie wypinając pierś.-Jestem przecież artystką.
-Nie, nie jesteś.-Gem spojrzała jej w oczy, po czym przyznała.-Ale nieźle sobie radzisz z makijażem.
-Pff. Dzięki.-prychnęła "makijażystka".-Teraz tylko biżuteria. Już wybrałam.-na szyi zapięła jej delikatny, srebrny łańcuszek z kwiatkiem na zawieszce a w uszy wsadziła, srebrne kolczyki z małymi diamentami.-Gotowe. Bierz torebkę i za dwadzieścia minut masz być w kawiarni. Wiesz, tej obok Kwiatów Koronnych.
-Ale...-Gem próbowała zaprotestować, ale Rita zmieniła się w gołębicę i wyleciała przez okno.
-Okay.-westchnęła.
  Wzięła torebkę i wyszła na ulicę. Czeka ją krótki lot na południe.

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział Pierwszy-Złośliwe, złe, pozbawione skrupułów oraz wyrzutów sumienia.

Czarne włosy dziewczyny szarpał wiatr, kiedy przedzierała się przez park. Ledwo biegła w czarnych butach na obcasach, które włożyła na spotkanie, a ołówkowa spódnica wcale tego nie poprawiała, ale nie obchodziło jej to. Musiała zdążyć. Jeśli znowu się spóźni, wywalą ją na zbity pysk. Ciężko oddychając oparła się o drzewo, żeby zebrać siły. Kiedy nastąpił nagły przypływ energii rzuciła się w drogę. W ramionach trzymała stos papierów. Miała je dostarczyć na zebranie o 11:00, a była 10:49. Mam jeszcze czas. Zobaczyła wejście. Odetchnęła z ulgą, kiedy wtopiła się w pień.
  Znalazła się w okrągłej windzie wykładanej korą. Żółte światło świeciło delikatnie pod sufitem. Sam sufit oraz podłoga ozdobione były słojami dębu. Po prawej wisiało zaokrąglone lustro. Dziewczyna była sama we wnętrzu drzewa, więc odstawiła na chwilę papiery i przejrzała się w lustrze, sprawdzając czy wygląda przyzwoicie.
  Duże zielone oczy, nakrapiane brązem były pomalowane czarnym tuszem, który tylko je powiększał. Szczupła twarz z lekko odstającymi uszami o elfim kształcie, patrzyła tępo w odbicie. Oliwkowa koszula i czarna spódnica praktycznie wisiały na tej chudej sylwetce. Westchnęła ciężko i spojrzała na zegarek. 10:54. Spokojnie, mam mnóstwo czasu. Winda ciągle jechała w dół. Dziewczyna poprawiła delikatny makijaż i podniosła papiery, kiedy drzwi otworzyły się z cichym sykiem.
  Była w domu. Wciągnęła mocno powietrze. Pachniało rosą i wiosennymi kwiatami. Znajdowała się w jasnej grocie. Między korzeniami drzew na powierzchni, przenikały promienie słońca, więc było tutaj bardzo jasno. Pnącza zwisały w dół, delikatnie poruszając się z wolą wiatru. Było to dość duże miasteczko tętniące życiem. Wszystkie domy były kolorowe, upstrzone finezyjnymi wzorami, kwiatów, zwierząt, żywiołów. Żaden domek nie miał więcej niż dwa piętra. Żadna osoba z tej niezwykłej społeczności nie chciała przesłonić Centralnego Kwiatu.
  Był to prześliczny kwiat, wielkości trzypiętrowego domu jednorodzinnego. Oczywiście, gdyby wielka i ciężka, śnieżnobiała korona nie zaginała pędu w dół, kwiat mógłby być nawet piętnaście metrów wyższy. Naokoło było jeszcze pięć takich, tylko że o połowę mniejszych. Czarnowłosa dziewczyna spojrzała z nadzieją w stronę rośliny. Jak zwykle, pąk był zamknięty. Speszona spuściła głowę. Nagle przypomniała sobie o spotkaniu. 10:58.
  Ciepło i rozkosz rozeszły się po jej ciele, kiedy skrzydła wysunęły się z łopatek przeszły przez specjalne, niewidoczne dla gołego oka wycięcia w koszuli. Poczuła przypływ pewności siebie i dla próby uniosła się nad ziemię. Z uznaniem skinęła głową, do samej siebie i wystrzeliła w przód.
  Jej skrzydła były wyjątkowo piękne. Jedyne w swoim rodzaju, ponieważ miały kształt skrzydeł motyla. Były zielone, nakrapiane w brązowe kropki, jak jej oczy, i mieniły się lekko w słońcu. Wyglądały na takie cienkie, delikatne. Ale były bardzo silne. Nic nie mogło ich naruszyć. Krawędzie były ostre jak brzytwa. Mogłyby spokojnie odciąć głowę i kończyny.
  Mimo, iż istnieje wiele historii o dobrodusznych stworzonkach, wielkości łyżeczki, wróżki wcale nie były takie wspaniałe. I mimo to, że znały się praktycznie tylko na przyrodzie, a było sześc rodzajów wróżek, potrafiły być mordercze. Złośliwe, złe, pozbawione skrupułów oraz wyrzutów sumienia. Jednym słowem: Bezduszne. Potrafiły takie być. Kiedy prowadziły wojny, nie zostawiały jeńców.
  Ale przez większość czasu, tak. Wróżki były wspaniałe. Głównie zajmowały się sobą w, tak zwanych, koloniach. Były różne typy kolonii. Podziemne, powietrzne lub naziemne. Zależało od regionu. Wracając:
  Młoda dziewczyna wpadła do biura. Był to biało-zielony budynek, nie bardzo różniący się od pozostałych.
-Spóźniłam się?-czarnowłosa schowała skrzydła i opadła na ścianę.
-Dzisiaj tylko pięć minut.-kobieta za ladą posłała jej pokrzepiające spojrzenie i wróciła do walenia w klawiaturę. Wróżka, o motylich skrzydłach, westchnęła cicho, po czym przeszła przez oszklone drzwi.
-Witam. Ja przepraszam. Myślałam...-zaczęła się tłumaczyć, ale panna Thompson, roześmiała się tylko i przedstawiła dziewczynę pozostałym.
-Gem! Jak miło mi cię widzieć!-kobieta ubrana w granatowy kombinezon szybko ją uścisnęła i zabrała jej papiery.-Oh. Dziękuję. Właśnie miałam to wypełnić. Usiądź obok Josha, zaraz dołączę.-powiedziała słodkim tonem i zniknęła za drzwiami. Gem opadła lekko na krzesło obok chłopaka.
-Josh Hudson.-uścisnęła mu dłoń.-Powietrze.
-Miło mi. Gemini Garden, Ogród.-odwróciła głowę kiedy drzwi zatrzasnęły się za panną Thompson, która szybkim krokiem przemierzała salę.
-Już załatwione!-zaświergotała. W końcu była wróżką zwierzęcą, to by pasowało.-Dzisiaj zebraliśmy się tutaj, żeby omówić sprawę...
                                                                         ***
  Gem opuściła biuro jako jedna z pierwszych. Miała dosyć tego zaduchu i tych ludzi. Wyjęła komórkę i napisała sms'a do swojej najlepszej przyjaciółki, Rity. "Hej, masz czas? Zmęczona po spotkaniu." Zgasiła ekran i wrzuciła telefon do małej torebki. Rozłożyła potężne skrzydła i już miała wzbić się w powietrze i wrócić do swojego domu, który dzieliła, oczywiście z Ritą, kiedy usłyszała swoje imię. Zmieszana opadła na ziemię, a skrzydła zniknęły pod skórą.
-Tak?-zapytała.
-Gemini!-Josh właśnie do niej dobiegł.-Może miałabyś ochotę...-przeczesał dłonią włosy.-Może chciałabyś pójść na kawę?-spojrzała na niego i odkryła, że jest całkiem przystojny. Ciemne brązowe włosy miał związane w małą kitkę z tyłu głowy. Pod białą koszulą wyraźnie rysowały się mięśnie. No i miał takie ciepłe, kawowe oczy.
-Ja...-dziewczyna oblała się rumieńcem. Rita ciągle męczyła ją o to, żeby sobie kogoś znalazła. Może to ją na chwilę ostudzi.-Jasne, ale mów mi Gem.-wyjąkała w końcu. Chłopak najwyraźniej niezrażony jej reakcją posłał jej uśmiech.
-Zadzwoń jak będziesz chciała się spotkać.Gem.-podał jej kartkę z numerem, rozłożył blado-niebieskie, wąskie skrzydła i wzbił się w górę.
-Dzię-dzięki.-powiedziała jakby do siebie i spacerkiem oddaliła się w stronę oliwkowej kamienicy.
  Wiedziała, że jak tylko powie o tym spotkaniu przyjaciółce, będzie chciała przygotować ją odpowiednio. W stylu: sukienka, mocny makijaż oraz pewnie wytrzasnęłaby skądś koronkową bieliznę. Gem roześmiała się w duchu na myśl o wieczorze. Zadzwoni.